poniedziałek, 11 czerwca 2012

Rozdział 5

DZISIAJ JUŻ  MI NIC GORSZEGO SIĘ NIE MOŻE PRZYTRAFIĆ.

  Niedziela, 30 września
  
   Trzeci dzień w tym miejscu, a mi się wydaje jakbym mieszkała tu całe życie. Godzina musiała być jeszcze wczesna, ale nie mogłam już dłużej leżeć. Torby z piątkowych zakupów stały wciąż nie wypakowane przy szafie na ubrania. Na razie nie chciało mi się ich wyciągać i układać. Przez chwilę zastanawiałam się co teraz robi mama, ale ta myśl szybko odpłynęła. Z ostatniego worka wyciągnęłam kwiaciastą,  sukienkę , sweter zapinany na guziki i sandały. Postanowiłam, że w takim stroju pójdę dziś do kościoła, bo jest niedziela. Kiedyś nastał taki moment, kiedy kompletnie przestałam wierzyć w Boga. Zostałam ateistką, ale bez niego jeszcze gorzej mi było wnieść całe to cholerne życie. Cicho weszłam do łazienki, żeby się przebrać i umyć. Zajęło mi to około 15 minut. Wzięłam zimny, odświeżający prysznic, lekko podsuszyłam włosy i wskoczyłam w nowe ciuchy. 

   W kuchni tata przygotowywał już coś do jedzenia.
 - 
- Cześć. Zauważyłem po twoim spaniu, że dużo się działo wczoraj. Przepraszam, że nic ci nie wspomniałem o Elizie.
- Nie szkodzi, fanie było z nią pospędzać trochę czasu. Polubiłam ją . Gdzie tutaj jest jakiś najbliższy kościółek i o której są msze?
- Chcesz iść do kościoła? - Zapytał ze zdziwieniem.
- Tak. To cię dziwi, przecież katoliczką jestem.
- No tak...Przez tą całą gonitwę w pracy zapomniałem o bożym świecie.
- To czas wrócić do rzeczywistości i do Kościoła się wybrać ze mną. - Uśmiechnęłam się słodko.
- Okej. Ty mi życie do góry nogami przewrócisz. Muszę zmienić godziny w robocie, to będę mógł więcej czasu spędzać z tobą córko. A teraz jedź tylko się nie obródź , bo o 9.00 jest msza w najbliższym Kościele. - Podstawił mi talerz pełen zupy mlecznej.
- Spokojnie, poradzę sobie. Nie potrzeba mi śliniaczka...
* * * 
   Wystarczyło nam dziesięć minut pieszo, żeby zdążyć na mszę świętą do kościoła. Przy okazji poznałam trochę okolicę oraz tutejszych mieszkańców. Wszystkie domy i mieszkanka były bardzo zadbane. Weszliśmy do środka kościoła, tata staną w ciemnym zaułku, pewnie nie chciał zwracać na siebie uwagi. Natomiast ja postanowiłam znaleźć dla siebie jakieś miejsce. Dziwnie się poczułam, kiedy wstając w głównych drzwiach cała sala zwróciła się w moją stronę. Tak jak gapią się na pannę młodą, którą ojciec podprowadza do ślubnego kobierca.
 ,,Na szczęście mi do tego jeszcze daleko'' -szepnęłam do siebie.
Oczywiście nie obyło się bez ciekawskich spojrzeń i uśmieszków starszych pań, ale nie miałam ochoty się tym przejmować. Stanęłam przy bocznym ołtarzu tak, żebym nie zwracała uwagi.
 Msza się rozpoczęła jakąś pieśnią, której wcześniej nie słyszałam, chociaż w czwartej klasie podstawówki chodziłam na oazę. Potem ksiądz coś tam nawijał na kazaniu, ale nie mogłam się na tym skoncentrować. Wciąż szukałam czegoś co od dawna mi było potrzebne... i znalazłam.  Parę metrów ode mnie stał konfesjonał, a w nim ksiądz. Podeszłam w tamto miejsce bez żadnych zahamowań. Czułam, że muszę przeprosić za różne rzeczy... 
* * * 
  Nadszedł czas Komunii Świętej. Stanęłam w tłumie, do ołtarza był jeszcze kawałek. Tym bardziej, że na tak liczną  miejscowość było tylko dwóch księży, więc wszystko szło w żółwim tempie. Zainteresowały mnie malowidła na suficie i ścianach, były znacznie inne niż w kościele, w Krakowie. Jednak moją uwagę przykuł jakiś chłopak stojący po lewej stronie, który ciągle na mnie zerkał uśmiechając się. To było dość dziwne, bo robił to tak jakbyśmy się znali od zawsze. 
  Nagle poczułam coś śliskiego pod stopą i zaczęłam tracić równowagę. Ciężko upadłam na zimna posadzkę. Na ziemię poleciało jeszcze parę osób. Zrobiło się małe zamieszanie, ale i tak chwilowo nikt właściwie nie wiedział co się stało. Ktoś pomógł mi wstać. Wiedziałam, że zaraz wszyscy się dowiedzą, że przeze mnie połowa ludzi w kościele wylądowała na tyłkiem na posadce. Było mi tak wstyd, że po prostu cichutko wyszłam na zewnątrz. Na szczęście tak nikogo nie było. Teraz nie interesowało mnie gdzie idę, po prostu postanowiłam się przejść. Leśna drużka, w którą weszłam prowadziła przez pola i lasek. W końcu zatrzymałam się na niewielkiej polanie, gdzie znajdowały się stare, wąskie tory kolejowe. Pośród brzóz unosiła się jeszcze mgła i gdzieniegdzie można było zobaczyć babie lato. Mimo, że zza chmur zaczęło wychodzić jesienne słońce doskwierało zimno. 
Usiadłam na torach, lepiej okrywając się sweterkiem. Zdawało mi się, że czas staną w miejscu.
Ciszę przerywało tylko stukanie dzięcioła o korę drzew. Ogarniały mnie myśli: Jak będzie w nowej szkole i czy znajdę sobie przyjaciół?  Z błogiego zamyślenia wyrwało mnie przeczucie, że ktoś za mną stoi...
            














5 komentarzy:

  1. Spoko! Super! Tylko trochę dziwnie się skończył i troszkę przesładzasz! Kościółka, cichutko sandałki itp. ,ale opowiadanie super!

    OdpowiedzUsuń
  2. hahahhaha niezłe zakończenie xD Super ;P
    Już nie mige się doczekać kolejnego ;D
    Nika ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Trochę zmieniłaś to akcję z księdzem ale i tak świetnie :) czekam na następny <3 Zuza x

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny blog! Ciekawe i wciągające ;p
    Na pewno będę wpadać i czytać ;D

    OdpowiedzUsuń